Widok z okna

Uwielbiam widok z okna z mojego pokoju komputerowego/biura. Bo jak nie lubić miejsca, gdzie pracując na komputerze nadal mogę oglądać naturę w całej jej urodzie :)
Dokładnie w tym samym miejscu widziałam już jelonki i sarny (duuużo jelonków i saren), niedźwiadka, kojota lub wilka - dyskusja nadal trwa, co to było, bo na pewno nie był to pies, tylko jedno z tych zwierząt, albo ich mix, bo sporo się ich tutaj narobiło.
A dzisiaj o 14:15 pojawił się ON. Jest piękny. Już go widziałam tydzień temu koło skrzynki na listy, czyli jakieś 200 metrów od domu, ale dzisiaj przyszedł bliżej, bo aż na nasz trawnik, skąd pogonił go pies sąsiadów.
Po gonitwie zatrzymał się na chwilę po drugiej stronie drogi, żeby grzecznie zapozować do zdjęć :)





Mój mąż - żołnierz

Dumna jestem nadal z tego, kim jest mój mąż i chyba nigdy nie przestanę. (Z jego kolegów też jestem dumna, bo to dobre chłopaki :) )

4 zdjęcia z dzisiejszego Remembrance Day z warty honorowej pod pomnikiem, niestety tak malutko, bo całe uroczystości były w środku budynku.

Najbardziej z prawej strony widoczny mój osobisty mąż :)




Wieńce złożone na cześć poległych żołnierzy:


Fotorelacja z dzisiaj czyli niedobra pani i nieproszeni goście

Jestem bardzo niedobrą kocią Panią i znęcałam się dzisiaj okrutnie nad Lilką (całe 10 sekund ;)) :) Bo koniczyny mi obrodziły na patio i musiałam sprawdzić koniecznie czy po 20 latach pamiętam jeszcze jak się plecie wianki, jako, że i te 20 lat temu nie robiłam tego zbyt często :) A, że Leeloo była pod ręką to nie mogłam jej tego wianka nie przymierzyć ;)


 
















Niestety w okolicy pojawili się ostatnio nieproszeni goście, w sporej ilości i bardzo blisko. Niby wiadomo, że to jest bardziej ich okolica niż nasza, no ale... Dotychczas raczej trzymali się lasu, a ostatnio coraz bliżej podchodzą do domów. Trochę za blisko jak na mój komfort ;) U nas młody osobnik był po drugiej stronie ulicy w poniedziałek popędzany w stronę lasu przez jadących za nim policjantów, a ten ze zdjęcia zjawił się u kogoś w ogrodzie po drugiej stronie osiedla dzisiaj wieczorem... Do tego w między czasie pojawiły się jeszcze 3 inne informacje, że ktoś gdzieś następne misie widział.



Atrakcje na jednostce wojskowej

  Jako żona żołnierza armii kanadyjskiej mam okazję kilka razy w roku pooglądać z bliska parady wojskowe, i okazje te wykorzystuję jak tylko mogę :) Tym razem nadarzyły się z okazji zmiany dowództwa batalionu oraz baterii (Battery - pododdziału? tak to się chyba nazywa). Poniżej krótka fotorelacja z tych dwóch parad, które odbyły się we wtorek oraz piątek. Kurcze, lubię to życie :)



















Śniło mi się...


Śni mi się dużo i kolorowo, ale mój sen pobił sporo wcześniejszych. Co ciekawe, często w moich snach nie uczestniczę, a jestem biernym widzem filmu, jeszcze tylko popcornu mi brakuje ;) Tym razem też tak było, dodatkowo jeszcze jedną z głównych ról grał Jason Priestley, mniej więcej w takim wydaniu jak na tym zdjęciu.

Sen zaczyna się od opowieści kobiety na temat tego, dlaczego jest sama w obcym mieście i układa sobie życie na nowo oraz o jej wielkiej, niespełnionej miłości.
W opowieści słyszymy jak to uciekała przed prześladującym ją mężem, i pomagał jej w tym jej nowy facet (w tej roli Jason). Tu następuje restrospekcja ostatniej nocy, kiedy to ona się już spakowała, Jason ma na nią czekać w hotelu, ona jeszcze tylko kilka rzeczy musi zabrać z domu, kiedy niespodziewanie wraca jej mąż. Następują tutaj sceny walki, ona mu pryska po oczach stojącą farbą w spraju i ucieka z domu.
Przechodzimy do kolejnej sceny, w której to ona wpada do pokoju hotelowego Jasona i krzyczy na niego, że dlaczego on jeszcze nie gotowy, jak tu już uciekać trzeba, na co on jej tłumaczy, żeby się nie martwiła. Tu pokazane zostaje łóżko, na którym leży kilka różnego rodzaju noży, oraz widać jak Jason ostrzy kolejny. Ona uspokojona wpada mu w ramiona, a w tym momencie do środka pokoju wpadają wyważone drzwi, przez które wbiega rozjuszony mąż i ścierając resztki farby z oczu podbiega do, niestety stojącego tyłem do drzwi, Jasona i jednym ruchem wielkiego noża obcina mu pół głowy :> (tu następuje barwna wizja latających części mózgu, bryzgającej krwi oraz krzyczącej kobiety)

Niestety w tym momencie się obudziłam z bardzo mocnym wrażeniem, że chyba oglądam za dużo filmów Quentina Tarantino, bo to wszystko było baaardzo w jego stylu ;)


---
a wracając do poprzedniego wpisu, to płotek stoi od soboty i cieszy mnie ogromnie :D teraz jeszcze tylko w planach jest kupno drewnianego stołu piknikowego z ławkami do siedzenia, parasol do niego, i duużo kwiatków i nowe zioła w tych widocznych doniczkach pod płotem :)





Płotek

Często słyszę i czytam jak moi znajomi i rodzina narzekają na biurokrację w Polsce* (bo nie da się ukryć, że jest na co narzekać), a tymczasem na Dzikim Zachodzie... :
Chcemy zainstalować płot, który odgrodzi nasze maleńkie patio od ciekawskich oczu sąsiadów oraz parkingu, oraz utrudni olewanie naszego domu przez psy sąsiadów. W tej chwili mamy płot po dwóch stronach patio, brakuje jedynie części równoległej do domu. Wiedząc, że na wszystkie zmiany musi się zgodzić agencja mieszkaniowa, wykonałam 2 tygodnie temu telefon do ww. agencji. Tam dowiedziałam się, że oni mi przyślą formularz do wypełnienia wraz z instrukcją, co robić. Faktycznie zaraz przyszedł mi ten formularz na maila...
Dowiedziałam się z niego, że zgoda agencji będzie wydana dopiero, kiedy na budowę płotu zgodzi się dostawca prądu, gazu, kablówka i firma od telefonu i internetu. W między czasie musiałam wypisać dane osobowe i zrobić rysunek poglądowy, prawie techniczny, gdzie to ja chcę ten płot postawić.
Przypominam - płot 5,8m, z wkopywanymi ręcznie słupkami...
ok, na szczęście Ontario wymyśliło sprytny myk i dzwoni się tylko pod jeden numer telefonu, pod którym podaje się adres i różne inne informacje, a oni powiadamiają tych wszystkich dostawców. Jedynie musiałam namalować białą farbą linie, na której mniej więcej ten płot ma stanąć. Telefon wykonałam 14 maja... właśnie dostałam wszystkie zgody i teraz z tymi zgodami muszę śmignąć ze wszystkimi zgodami i formularzem (w sumie 9 stron papieru) do agencji mieszkaniowej, żeby łaskawie i oni wydali zgodę. mam nadzieję, że do 1 czerwca się wyrobią ;)
A, żeby było ciekawiej to te wszystkie zgody są wydane na 30 dni. jak się nie wyrobimy, to znowu trzeba je odnawiać o_O

Nasze hektary, które chcemy
odgrodzić płotkiem...
Doskonale widać również, dlaczego
to chcemy zrobić...



* Tak, wiem, biurokracja w kraju jest ogromna, ale i tutaj zadziwia

Akumulatory naładowane :)

Sobotnio-niedzielna wizyta kolegi z dziewczyną i rodzicami przyniosła dokładnie to, co było mi potrzebne, czyli naładowanie akumulatorów na jakiś czas. No i fajnie jest posiedzieć w towarzystwie ludzi o podobnych doświadczeniach i w podobnym wieku. I fantastycznie jest być znowu tą najmłodszą ;) (to nic, że tylko o 3 miesiące od kolegi ;) ).
Wizyta była niestety króciutka, bo przyjechali w sobotę o 18, a wyjechali w niedzielę już o 8 rano. Mieliśmy nadzieję, że posiedzą kilka godzin dłużej, ale rodzice Ł. chcieli trochę wcześniejszym popołudniem być w domu, bo w poniedziałek do pracy, a to jednak 500 km jazdy od nas do nich. Wykorzystaliśmy te kilka godzin bardzo intensywnie, zwłaszcza początek, bo jak tylko trochę odsapnęli to zabraliśmy ich na spacer brzegiem rzeki - przez pole golfowe i lasek do plaży i z powrotem do domu - ot, jakieś 8 km, kończące się taką mega górką. A niech wiedzą, gdzie przyjechali ;). Później oczywiście był czas na ulubiony sport Polaków czyli grillowanie i piwko/whisky/wino/co kto lubi. A, że wyjeżdżali wcześnie, to wszystko ładnie i kulturalnie i nikt się nie schlał ;) chyba jednak faktycznie jesteśmy mega dorośli, kto by to pomyślał... Oczywiście nie zabrakło poważnych rozmów do 2 w nocy i umawiania się na następne spotkania towarzyskie - czy tu, czy w Polsce, to się jeszcze okaże :)

Aaaaa, jaka ja jestem dorosła i poważna o.O

Jak w tytule... coraz częściej mam takie wrażenie, a wszystko przez nasze dużo młodsze towarzystwo (takie 10 do 14 lat młodsze ode mnie, a ja młodsza o 3 lata od małża...) Dziwi mnie i czasami wkurza zachowanie "dzieciaków" i mam szczerą nadzieję, że ja taka nie byłam ;) na pewno tego nie pamiętam, żebym się aż tak popisywała w towarzystwie. Takie wnioski nasunęły mi się po dzisiejszej, tzn. piątkowej, posiadówie u znajomych. Pojawiła się tam nowa osoba w naszym towarzystwie, czyli dziewczyna kolegi, która dopiero co się do niego przeprowadziła. Bardzo miłe dziewczę, które jednak taaaak bardzo się starało, że aż strach. W dodatku w taki sposób, który m.in na mnie i na małżu zdecydowanie wrażenia nie zrobi, czyli głośne zachowanie, głupie teksty o swoim chłopaku, przy nim oczywiście, typu "Twoje jaja są w mojej torebce", "You're my bitch", itp., plus głośne bekanie, czyli zachowania, które mnie wkurzają niemożebnie - i tutaj akurat wiem, że tego nigdy nie robiłam, bo wyniosłam zupełnie inne standardy z domu. I widziałam, że gospodyni, najmłodsza w naszym gronie, też nie była pod szczególnym wrażeniem, chociaż A. zna już od jakiegoś czasu. Mam nadzieję, że młoda-gniewna oswoi się trochę i już takich popisów nie będzie robić. Jeśli nie, to nie wróżę nam bliskiej przyjaźni, a szkoda, bo po 1. fajnie by było mieć się do kogo odezwać, 2. dziewczyna skończyła college na podobnym kierunku do tego, czym ja się zajmuję zawodowo, 3. bardzo lubię jej chłopaka. No zobaczymy jak to będzie... A tak, to siedzę na tych imprezach z pobłażliwym uśmiechem na ustach i czuję się czasami, jakbym była w przedszkolu pełnym niezbyt dobrze wychowanych dzieci ;) Muszę mamusię opieprzyć, że wychowała nas w zbyt wysokich standardach savoir vivre i to wszystko jej wina, że na bawi mnie bekanie i puszczanie bąków :/

Za to jutro przyjeżdża do nas stolyca ;) czyli po paru latach niewidzenia przyjeżdża do nas kolega, którego poznałam na ircu ciut wcześniej niż małża, i na żywo zresztą też. Kolega koleguje się z moim mężem jeszcze od czasów High School, bo też kilkanaście lat mieszkał w Toronto, po czym zamieniliśmy się miejscami - on wrócił do Polski +/- w 2004 r., a ja w 2006 wyemigrowałam tutaj :) Już się nie mogę doczekać naszego spotkania, bo i poziom będzie zdecydowanie wyższy, no i wiek ten sam :) Dobrze tak czasami naładować baterie, szkoda, że będzie u nas tylko niecałe 2 dni, no ale co zrobić...

A żeby nie było tak całkiem poważnie, to przedstawiam szalonego dzięcioła :]





No to może na Ukrainę?...

Jak pewnie słyszeliście rząd kanadyjski zgodził się na wysłanie żołnierzy na teren Ukrainy. Już wiemy, że żołnierze pierwszej tury będą wysłani od nas, z Petawawy. No i teraz czekam czy mąż się na ten wyjazd załapie, bo jego nazwisko pojawia się w polecających mailach.
Już w zeszłym roku we wrześniu miał okazję polecieć do Polski, ale to było akurat w momencie, kiedy moja rodzina przylatywała i zrezygnował. Od nowego roku miał nadal potwierdzone, że są zainteresowani jego osobą i w sumie się z tego cieszyliśmy, bo to by było genialne dla jego dalszej kariery, a rzadko zdaża się, żeby na takie misje/ćwiczenia byli wysyłani żołnierze zaraz na początku wojskowej drogi. Hasło "Ukraina" cieszy nas już jednak zdecydowanie mniej. Niby wojska mają stacjonować przy granicy z Polską, no ale jednak już ta granica jest przekroczona.
No nic, teraz trzeba nam czekać co to z tego będzie. Na razie małż ściągnął sobie zestaw do nauki ukraińskiego, żeby przypomnieć sobie ten język. Kiedyś dość dobrze się nim posługiwał, bo babcia z tamtych stron.
Oj denerwuję się, denerwuję co to z tego wyjdzie. Bo w sumie z drugiej strony zawsze to mógł być Kuwejt, jak się naszej koleżance trafiło...

Wielkanoc w Wilnie... w Ontario

Zanim się wszyscy pochorowaliśmy, to było całkiem fajnie świętować w tym północnym Ontario. Jak pisałam w poprzednim wpisie jajca święciliśmy w polsko-kanadyjskim kościele w Wilnie.
Wilno jest to miejscowość założona w 1858 r., w której osiedlili się pierwsi polscy emigranci w Kanadzie i jest najstarszą tutejszą polską osadą. Znajduje się w malowniczej okolicy, przypominającej mi nasze polskie Beskidy, a może i nawet Bieszczady. Okolica ta zwie się polskimi Kaszubami, bo jakże by inaczej, przecież to oczywiste, że Wilno znajduje się na Kaszubach, nie? ;)
Wszędzie wokół znajdują się górki mniejsze i większe, z wzgórza, na którym położony jest kościół, rozlega się przepiękny widok na dolinę i znajdujące się w niej Silver Lake. Kościół pod wezwaniem Maryi Panny Królowej Polski, lub po angielsku St. Mary's Church, jest całkiem sporą budowlą, która zachwyciła mnie skromnością wnętrza. Bo polskie kościoły w Toronto i okolicach kipią złotem, a ten jest ładny i taki bardzo spokojny... a w każdym razie takie wrażenie sprawiał w Wielką Sobotę. Byłam nawet dość zdziwiona ilością osób, które zjawiły się na święceniu pokarmów, bo było nas nawet całkiem sporo. Ciekawa jestem ile z tych osób to posiadacze domków letniskowych znajdujących się w okolicy, a ilu faktycznych mieszkańców tych stron.

A na koniec kilka zdjęć z wnętrza kościoła (niestety to z ołtarzem niewyraźne i poruszone, bo na szybko... i jeszcze mi pani się ramieniem wepchała przed obiektyw ;) )


Ołtarz z obrazem Matki Boskiej
Częstochowskiej




Wileński kościół

To my, dwa łosie z koszyczkiem :]

Niezapomniane święta na dzikim zachodzie

To miały być niezapomniane święta... i w sumie były ;) W końcu w tym roku postanowiliśmy, że nigdzie na święta nie jedziemy, tylko robimy je u nas w domu. niby dla małej grupy osób, bo tylko dla mnie, małża, szwagra i szwagrowego syna, bo mamy dość rodzinnych podchodów i kombinacji.
W piątek spędziłam kilka długich godzin w kuchni, przygotowując ciasta i sałatkę, nie robiłam jakoś strasznie dużo jedzenia, ale jednak to wszystko było dość czasochłonne. W sobotę w radosnych nastrojach pojechaliśmy do kościoła do Wilna, czyli kanadyjskiego miasteczka/wsi, w której osiedlali się pierwsi polscy emigranci, a które jest tylko 45 minut od nas.
I tak aż do późnego popołudnia wszystko było pięknie i ładnie, aż nagle szwagier stwierdził, że boli go żołądek i to na pewno przez sałatkę, którą jedliśmy na obiad. Po kilku godzinach męczarni i pojenia herbatą miętową i wodą na zmianę poszedł spać i my też. Obudziliśmy się o 2 w nocy słysząc latające "kolorowe ptaki" w łazience, małż poszedł sprawdzić, czy nic bratu nie trzeba lub czy mu się nic nie stało... i już tak został, dołączając do puszczania ptaków i choroby bolącego żołądka. No to może faktycznie ta sałatka? Bo i mnie coś w brzuchu burczało... Sałatka poszła sio, bo to może majonez niedobry, zdarza się przecież...
Chłopaki na zmianę męczyli się do rana, aż do ich dwójki dołączył młody, 4. letni człowiek z problemami brzusznymi, który jednakowoż sałatki nie jadł :> Wtedy małżowi przypomniało się, że przecież przez cały poprzedzający tydzień co chwilę na zwolnienie u niego w pracy szedł ktoś cierpiący na jelitówkę czy też inną grypę żołądkową :sciana:
Tylko ja trzymałam się dzielnie, a żeby nie wkurzać współmieszkańców, to świąteczne ciasta i potrawy jadłam w kuchni :] Dopiero w poniedziałek wszyscy czuli się już dobrze i zjedliśmy świąteczne śniadanie i obiad. I było super... do wtorkowego poranka, kiedy to grypa żołądkowa dopadła mnie.
Taaaak, to były niezapomniane święta :sciana:


Przy czym twierdzę z całą stanowczością, że to klątwa rzucona przez babcię małża, za to, że nie przyjechaliśmy do rodziny :> bo oprócz "strat w ludziach" to stłukła się szklana salaterka, szklanka, a w poniedziałek jak małż nalewał do szklanego dzbanka na herbatę wrzątek i tylko usłyszeliśmy głuche "puk". Jak podniósł dzbanek do góry, żeby zobaczyć gdzie to pęknięcie, to na blacie zostało całe denko od dzbanka a my mieliśmy powódź wrzącej herbaty pod czajnikiem i ekspresem do kawy... :sciana:

Czas się wziąć za siebie!

Stwierdziłam, że czas się wziąć za siebie i te dodatkowe kilogramy, które się pojawiły po tym, jak wyemigrowałam na dziki zachód i nie chcą sobie pójść sio. Pewnie jakby człowiek jadł zdrowiej i nie lubił smażonych rzeczy i piwa, to by mu łatwiej te dodatkowe kilogramy znikały, ale że lubi, to trzeba poszukać innych metod. A zasiedziałam się okrutnie, aż wstyd bo zawsze byłam raczej w niezłej kondycji fizycznej.
Pewnego pięknego dnia dostrzegłam ogłoszenie, że na jednostce na sali gimnastycznej odbywają się zajęcia z zumby - zawsze lubiłam się pogibać, a okazji mało, zwłaszcza, że mąż raczej z tych nietańczących, to stwierdziłam, że to zajęcia dla mnie! Zwłaszcza, że blisko od domu i bardzo tanio, no i jest okazja, żeby wyjść z domu i poznać nowych ludzi.
Wnioski z pierwszych zajęć:
1. Ała...
2. Mój organizm na pierwszych zajęciach wołał do mnie "Eeej! WTF?!? Chcesz mnie zabić?!? Daj lepiej piwo i chipsy!!" bo zdziwiony po tylu latach siedzenia przed komputerem albo telewizorem.
3. Byłam na 3 zajęciach i nadal nie wiem, co robię, ale jest fajnie :D Na pewno będę chodzić, niby znowu w tym tygodniu opuszczę jedną godzinę, bo jedziemy do Toronto, ale później trzeba będzie grzecznie chodzić w poniedziałki i środy i wylewać siódme poty. A wylewa się, oj wylewa :)

Do tego wymyśliłam, że coś trzeba zrobić z cerą, bo od paru lat mam taką, jakiej nie miałam jako nastolatka, czyli jedna wielka masakra. Wyczytałam gdzieś ciekawy naturalny sposób na maseczkę i tonik z kozieradki. Wczoraj kupiłam ww zielsko i dzisiaj wieczorem po raz pierwszy zastosowałam. Pierwsze spostrzeżenie: pachnę, jakbym się wytarzała w rosole :D ale faktycznie skóra zrobiła się gładsza w dotyku już po pierwszym razie, zobaczymy jak będę wyglądać rano ;)

Zostałam przywołana do porządku ;)

Jak w tytule - zostałam przywołana do porządku, że nic nie piszę. Faktycznie, jakoś tak nie mam ostatnimi czasy szczególnie weny do pisania, bo... u mnie wszystko nad wyraz dobrze, aż tak dziwnie jest, jak się nic nie dzieje. Jednak wyprowadzenie się 500 km od rodziny grającej na nerwach robi wielką różnicę ;)

A tymczasem dzisiaj mam wielki powód do radości i dumy, że tyle wytrzymaliśmy i nie mamy siebie dość. Otóż dzisiaj obchodzimy z małżem 10. rocznicę ślubu. 
Tak było 5 marca 2005 r. To
To był naprawdę fajny dzień :)

Nie wiem, kiedy to zleciało, wydaje się, jakby to tylko ze 2 lata upłynęły od tego dnia. Do tej pory pamiętam te emocje przygotowywania małego przyjęcia i tego, że było to jedno z lepszych wesel, na jakich byłam, chociaż tylko na 35 osób :) Ale takie bez nadęcia, fajerwerków i niepotrzebnego wydawania fortuny :)
Trochę nie wyszły nam kolejne plany, bo w tamtym dniu na pytanie "A kiedy ślub kościelny?" odpowiadałam, że za jakieś 2 - 3 lata. No, to tego... ;) A po 10 latach mieliśmy z powrotem mieszkać w Europie, co też nie wyszło, a wyjdzie chyba jedynie, jak małża przeniosą do służby gdzieś w europejskiej jednostce. Na co jest szansa, bo już w ubiegłym roku chcieli go wysłać na 3 miesiące do Polski, ale wtedy zrezygnował, bo akurat moja rodzina przylatywała.
Bo tak! w końcu się udało i we wrześniu zawitali w nasze kanadyjskie progi moi rodzice i brat - po raz pierwszy, odkąd tutaj mieszkam. To był wspaniały czas, kiedy miałam ich wszystkich blisko siebie :)

Co jeszcze u nas? Zima, zima, zima, już mam jej powyżej kokardy :] śniegu niby mniej niż rok temu, i dopiero od końca grudnia, i "zaledwie" jakiś metr na ziemi leży, ale za to w tym roku przywędrowały do nas siarczyste mrozy, właściwie przez cały luty utrzymywało się w granicach -30 st. C, aż się z domu nie chciało wychodzić...